„Jeżeli pieśń ma jakieś znaczenie ,
jeżeli to, co jest piękne,
co odpowiada głębokiej potrzebie duszy,
ma jakiś wpływ,
to pieśń żołnierska jest tem wielkiem,
trwałem ogniwem,
które zapewnia życie Legjonom,
dopóki istnieje Żołnierz polski…
Ta pieśń żyje…jako rzecz żywa i trwała.”
Marszałek Polski Józef Piłsudski
„NAJDUMNIEJSZA TO PIESŃ JAKĄ POLSKA STWORZYŁA”*
W wojsku wprowadzono tzw Pieśń Reprezentacyjną .Gdy w szerszym gronie powiedziałem, że jest to Marsz Pierwszej Brygady pojawiły się ironiczne uśmiechy. Ledwo opanowałem zdenerwowanie. Naszły mnie wspomnienia. ( Katedra św. Jana i szer. Tomasz de Rosset ). Spokojnie opowiedziałem o nich. Uśmiechy zniknęły. Zareagowałem tak bo ja tej pieśni uczyłem się latami. Może lepsze jest określenie; latami dochodziłem do niej. Gdy słyszę jej narastającą melodię nadal przeszywa mnie dreszcz a w oku pojawia się łza. Tak jak niegdyś w katedrze.
Fot; .”My Pierwsza Brygada” mal. J.Kossak Polska kartka pocztowa sprzed 1939 r.
Ze zbioru mjr Andrzeja Szutowicza
Pierwsza Brygada i katedra św. Jana w Warszawie
We wrześniu 1976 r. razem ze Zdziśkiem Kutrowskim , moim kolegą z sali, pierwszy raz w mundurze wszedłem do katedry św. Jana w Warszawie. Byliśmy wówczas podchorążymi pierwszego roku Wydziału Mechanicznego WAT. Od razu zauważył nas jakiś pan, który podszedł ,przedstawił się i mówił, że jest tu kościelnym. Był bardzo serdeczny i uczynny .Oprowadził nas po katedrze. Podeszliśmy pod rzucający się w oczy, stojący przy ścianie katafalk, leżały na nim wstążki orderu Virtuti Militari, było to w pobliżu „tablicy Orląt”. Nasz nowy znajomy powiedział; „Niedawno żegnaliśmy w naszej katedrze wielką postać Tu panowie podchorążowie stała trumna z ciałem śp gen. Romana Abrahama”. Spytał czy wiemy kto to był. Wiedziałem bo coś niecoś o Bitwie nad Bzurą słyszałem. Lecz nie o tę bitwę mu chodziło lecz o legiony ,obronę Lwowa w 1918 r. Z tą wiedzą było już gorzej. Niby od niechcenia zanucił pewną melodię…
Pełnym wrażeń był rok 1981. Czas 1-szej Solidarności.. Gdy nastał 3 maja Leszek Gnatowski (byliśmy wtedy podporucznikami) zaproponował aby ten dzień uczcić należycie .Propozycję skonkretyzował abyśmy udali się na uroczystości kościelne do „samej katedry na Starówce”. Zgodziłem się, „ w mundurach na galowo” – powiedział – dobrze na galowo, odparłem. Jak się rzekło tak zrobiliśmy. Ubraliśmy się w mundury galowe Lecz okazało się ,że mój jest już trochę przyciasny. Cóż kurczaki Zenka Przyborowskiego zrobiły swoje. Nałożyłem więc dodatkowo wojskowy płaszcz i pojechaliśmy do katedry św. Jana. Jadąc myślałem w duchu , że Leszek żartuje. Wątpliwości miałem do samego końca czyli, aż do momentu nim podeszliśmy pod katedrę. Gdy stanęliśmy przed głównym wejściem, nawet się wahnąłem, Leszek nie. Lecz gdy otworzyły się drzwi ( nie wiem czy to ktoś ,czy Leszek je otworzył ) ujrzałem takie dziwne światło a w tym świetle rzędy polskich historycznych sztandarów. To mnie wciągnęło. Nie było wątpliwości, tam była prawdziwa Polska – weszliśmy do środka. Tłum. Najpierw pojedyncze osoby, potem coraz więcej i więcej zerkało w nasza stronę. „ Patrzcie wojsko, pewnie prowokacja”, słychać było szeptane głosy. Szliśmy do przodu lewą stroną świątyni. Nie rozglądaliśmy się. Stanęliśmy blisko wejścia do podziemi, staliśmy niewzruszenie. Atmosfera była podniosła a duch Wielkiej Rzeczypospolitej był wszędzie. Jednak cały czas czułem ( lub myślałem, że tak jest ) wzrok wiernych. Na zakończenie nabożeństwa poproszono aby osoby stojące rozstąpiły się gdyż
Takiego hymnu „ Boże coś Polskę” jak wtedy w katedrze nie przeżyłem już nigdy. Miało się wrażenie, że wszyscy śpiewający patrzą tylko na nas. I chyba tak było, sprawdzali może czy zaśpiewamy „ Ojczyznę wolną pobłogosław ”.... czy „ ....... racz nam wrócić Panie”. Zaśpiewaliśmy tak, jak śpiewała cała Warszawa. Potem poszliśmy w kierunku Krakowskiego Przedmieścia ktoś zaintonował pewna melodię…
12 maja przypadła kolejna rocznica śmierci Józefa Piłsudskiego. Poszedłem na okolicznościowe nabożeństwo do katedry , tam był już tłum ludzi. Przed obeliskami stały warty honorowe wystawione przez harcerzy. Gdy oczekiwano rozpoczęcia uroczystości nastąpiło radosne poruszenie, do świątyni weszli studenci z transparentem na którym wypisano napis „Uniwersytet Warszawski im. Józefa Piłsudskiego”. Zapanowała euforia… Po błogosławieństwie ktoś z tłumu odezwał się „proszę państwa ,proszę się nie rozchodzić ,proszę zwrócić swą uwagę w kierunku tablicy Orląt Lwowskich”.
Rozpoczęło się podniosłe przemówienie. Które ów ktoś zakończył słowami„W tym miejscu gdzie teraz stoimy kilka lat temu stał katafalk a na nim trumna z ciałem św. pamięci gen. bryg. dr Romana Abrahama. Tego legendarnego generała żegnał wtedy Leszek Moczulski. Żegnał go słowami; „Generale, żegna Cię Polska, nie dnia dzisiejszego ale Polska przyszłości” . Cisza zadumy przebiegła przez Katedrę. Aż jakiś samotny głos cichutko zaintonował. Wyraźnie słychać było melodię lecz słów nie można było jeszcze odróżnić. Coś chwytało za serce. W miarę jak śpiew narastał, słowa stawały się wyraźniejsze. Coraz głośniej, głośniej. Aż buchnęło „My Pierwsza Brygada …”.Śpiewali prawie wszyscy. Śpiewały małe dzieci, a ja stojący wśród nich dryblas też .Lecz gdy refren mijał cichłem. Wstyd, nie znałem dalej słów. A dzieci wtórowały dorosłym i ciągnęły dalej „ Nie trzeba nam od was uznania…” Stałem kaleki. Jednocześnie zrodziło się pragnienie zdobycia i nauczenia się wszystkich słów tej pieśni. Zacząłem od razu. Przed katedrą zorganizowano rynek pamiątek wspominających i przypominających postać Piłsudskiego Lecz nigdzie nie znalazłem publikacji ze słowami Pierwszej Brygady. Szczególnie „szły jak woda” zdjęcia. Kupiłem też kilka sobie i niektóre potem rozdałem. Do dnia dzisiejszego zostały mi dwa. Kupiłem też broszurkę o Katyniu. Czytana była jak okupacyjna bibuła. Ale słów jak nie było tak nie było. Musiały minąć lata…
Słowa przyszły w liście
Przybył do jednostki w celach reedukacyjnych, był byłym studentem Uniwersytetu Toruńskiego. Nazywał się Tomasz de Rosset. Pochodził z dość znamienitej rodziny, której męscy przodkowie uzyskali wysokie tytuły i stopnie wojskowe, włącznie z tymi najważniejszymi - generalskimi. Sam spotkałem w publikacjach kilku oficerów noszących to nazwisko, a będących w służbie rosyjskiej. Tomasz de Rosset był pierwszym od wielu pokoleń, któremu ( w owym czasie) bycie oficerem nie było pisane. Powodem była działalność w NZS Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika. Mimo, że uzyskał absolutorium, pracy dyplomowej nie obronił. Na te niepowodzenie jakby czekało wojsko i wcieliło go w swoje szeregi. Oczywiście nie uzyskał też stopnia podchorążego.
Był rok 1984, byłem wtedy dowódcą plutonu mostowego kompanii inżynieryjno- drogowej. Dowódca kompanii szykował się na urlop, lecz niespodzianie wezwany został do dowódcy. Po jakimś czasie przyszedł z niepokaźnym żołnierzem zachowującym się jeszcze dziwniej jak rekrut. „Dostaliśmy nowego żołnierza, byłego studenta - zajmiesz się nim. Pójdzie do takiego i takiego plutonu itd. To jest buntownik (żart) i dowódca nakazał, że do czasu rozpoznania nie ma prawa przez pół roku wyjeżdżać i wychodzić na przepustkę.” Dzięki urlopowi dowódcy kompanii byłem pierwszym , który przeprowadził z nowym żołnierzem rozmowę. Studiował historie sztuki. Opowiedział mi o swojej działalności w NZS, o kłopotach z ukończeniem studiów, o żonie, rodzinnym mieście Lipnie i ojcu kapitanie rezerwy lekarzu. W trakcie rozmowy zdałem sobie sprawę, że mam kłopot. Mogłem go zakwaterować na sali żołnierskiej, ale byłby to dla niego jeszcze większy szok. Tym bardziej , że nie znał realiów żołnierskiego życia. „Banda” tzw. rezerwistów już na niego czekała. Ponieważ zastępowałem już dowódcę kompanii, zrobiłem po swojemu, nie dokwaterowałem go zgodnie z rozkazem do macierzystego plutonu lecz umieściłem w sali podchorążych SPR, którzy byli dowódcami drużyn. Wśród żołnierzy zawrzało na taką niesprawiedliwość, a jednocześnie za pozbawienie ich nocnej atrakcji. Wbrew wszystkiemu Tomasz de Rosset zamieszkał z podchorążymi, którzy tak naprawdę byli jego kolegami. Dzięki temu mógł ewolucyjnie wolno wdrażać się do wojskowej służby. Już podczas pierwszej rozmowy wypłynęła sprawa wyjazdu do domu. Widać było, że bardzo zależało mu na spotkaniu z żoną. Nie wiedział o wielomiesięcznym zakazie odnośnie udzielania mu przepustek. Kwarantanna to kwarantanna. Powiedziałem, że chwilowo nie może wyjechać, ale pomyślimy. „Chodził” mi jego problem po głowie i męczył . Wezwałem go i wyłożyłem „sprawę na ławę”. Powiedziałem, że puszczę go do domu lecz niech ma świadomość z ryzyka jakie ponoszę w przypadku gdyby nie wrócił lub spóźnił się. Był synem lekarza, więc o zwolnienie nie było trudno. Wypisałem przepustkę i bez wyprowiantowania, aby nie było śladu, puściłem go. Wrócił na czas. Pozwoliłem na wyjazd jeszcze kilka razy. Miesiąc minął szybko, ale ten miesiąc wystarczył aby człowiek, który został „rzucony na pożarcie” mógł się psychicznie przygotować do stawienia czoła losowi. Okres ten wystarczył aby i żołnierze zrozumieli, że przypadek Tomasza de Rosset był szczególny, że to oni mieli być biczem na jego poglądy. Gdybym go na pierwszą noc położył w plutonowej izbie żołnierskiej, ten bicz by zadziałał.
Wrócił z urlopu dowódca kompanii i w niej zmienił wszystko, nie miał skrupułów. Przeniósł szer .Tomasza de Rosset na swoją izbę. Bo w wojsku wszyscy są równi. Lecz do tej równości szer. Tomasz de Rosset był już przygotowany. Zaraz po tym przeszedłem na inną kompanię, gdzie objąłem stanowisko dowódcy. Z szeregowym Tomaszem de Rosset miałem często kontakt, głównie na służbach. Rozmawialiśmy o wielu problemach związanych z historią. Przed wyjściem do cywila namalował mi portret Józefa Piłsudskiego. Wisi on do dziś w mojej kancelarii jako pamiątka żołnierskiej wdzięczności. Jednostce także przydały się jego zdolności. Dzięki niemu zdobyła czołowe miejsce w przeglądzie teatralnych ruchów amatorskich na szczeblu Wojska Polskiego ( byliśmy tylko batalionem). Zdaje się, że takiego sukcesu nigdy żaden batalion saperów nie odniósł. Gdy odszedł do cywila napisał do mnie list. Był to jednak list człowieka upokorzonego. Przesłał mi w nim wszystkie słowa „ Pierwszej Brygady” gdyż wiedział, że ich od lat poszukuję. Dzięki temu znam je. Po latach przeczytałem jego anons w gazecie, gdzie poszukiwał informacji na temat swojej rodziny. Może został w wolnej Polsce oficerem ?
Pierwsza była techniczna
W kompleksie koszarowym Stargardu Szcz. tzw czerwonych koszarach stacjonowało kilka jednostek szczecineckiej 20 DPanc. a potem 2 DZ ; pułk czołgów, batalion saperów, batalion rozpoznawczy i dywizyjna kompania chemiczna. Każdy z pododdziałów przechodząc na stołówkę i z powrotem śpiewał jakąś marszową żołnierską pieśń. Modne były wówczas przeglądy musztry na których wykonanie takich pieśni było obowiązkowe. Nadchodziły nowe czasy lecz stara mentalność jeszcze była zakorzeniona. Tak się złożyło, że w naszym batalionie saperów pododdziały miały przygotować każdy inną pieśń do wykonania. Już nie pamiętam czy chodziło o uroczyste rozprowadzenie, o przegląd musztry czy o zwykłe przemarsze. Miałem kancelarię na parterze z oknem na plac musztry i raptem usłyszałem „Legiony to…”Nie ,nie to nie śpiewał mój pododdział to szła kompania techniczna por. Marka Kalwasińskiego. Jestem pewny, że ten pododdział był pierwszym w całej 2 Pomorskiej Dywizji Zmechanizowanej stacjonującej od Czarnego do Stargardu, który wykonał tę pieśń.
Decyzja nr 374 /MON Ministra Obrony Narodowej z dnia 15 sierpnia 2007 r.
Minister Obrony Narodowej z dniem 15 sierpnia 2007 r, wprowadził w Siłach Zbrojnych Pieśń Reprezentacyjną Wojska Polskiego. Stanowią ją wybrane fragmenty Marsza Pierwszej Brygady. Tekst i zapis nutowy rozesłano jako załącznik do decyzji do wszystkich jednostek Wojska Polskiego. Aż chciałoby się zaśpiewać dalej ;
Dzisiaj już my – jednością silni,
Tworzymy Polskę – Przodków mit.
Że wy w tej pracy nie dość pilni,
Zostanie wam potomnych wstyd.
Wspominał mjr Andrzej Szutowicz
*Określenie J.Piłsudskiego